19 sierpnia 2014

Parabatai

                                           Luty 1878 roku Birmingham
Obudziłam się w nocy z krzykiem, nadal mając w głowie obraz umierającej dziewczynki, wołającej moje imię. Minęło już 5 lat, od kiedy mój brat nas opuścił. Nikt nie przyjdzie mnie uspokoić. Jednakże, jest to mój pierwszy koszmar od jego wyjazdu. Przez cały ten czas wszystko było dobrze. Pogodziłam się w końcu ze stratą jedynego przyjaciela, a moja trauma powoli dobiegała końca. Wyjeżdżałam na misje, zabijałam demony. No i , co najważniejsze spotkałam swą bratnią duszę. Swojego parabatai. To był najpiękniejszy dzień w moim życiu.
*około 3 lat temu*
Wybrałam się na przejażdżkę po Birmingham, naszym rodzinnym mieście. To jakiś dzień drogi od Londynu. Lubiłam to miejsce. Było tu trochę ciszej, no i ładniej. Właśnie miałam poprosić Henryka-naszego woźnicę- by stanął przy kwiaciarni, gdy nagle sklepik wybuchł. Szczątki lokalu pochłonął ogień a przerażeni przechodnie z wrzaskiem zaczęli uciekać. Wtedy przez drzwi wejściowe- a raczej to co z nich zostało- wyszedł chłopak. Wysoki i bardzo przystojny blondyn z mieczem serafickim w ręce. Miałam świetny wzrok, więc nawet przez gęsty dom udało mi się dostrzec, runę na jego szyi. Nocny Łowca- pomyślałam. A więc w takim razie to sprawka demona. Wyjęłam broń i ruszyłam w tamtym kierunku. Gdy byłam już dość blisko, chłopak zauważył mnie i podbiegł szybko.
-Przepraszam panienko ale tak nie wol… zaraz czy ty nie jesteś…- zaczął nieznajomy
-Potomkinią rasy Nefilim? Owszem jestem- przerwałam mu w pół zdania.
-Tak naprawdę, to chciałem spytać czy nie jesteś może tą kiczowatą amerykańską piosenkarką ale zawsze miło wiedzieć- uśmiechnął się łobuzersko po czym wyciągnął do mnie dłoń- Tristan Whitelaw
-Vanessa Branwell – przedstawiłam się.- A więc paniczu Whitelaw, nie przystoi odzywać się tak do damy- skarciłam go, lekko oburzona
-Najmocniej przepraszam. Czy w ramach moim przeprosin uda się panienka ze mną na krótki spacer?- spytał uprzejmie a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
-Czy pan ze mną flirtuje?
-Ależ skąd. To nie przystoi- odrzekł rozbawiony
-Skoro tak to z wielką chęcią- powiedziałam i  uśmiechnęłam się szeroko. -A tak w ogóle, to proszę do mnie mówić Vanessa
-W takim razie do mnie również zwracaj się po imieniu- zażądał
-Skoro tego chcesz Tristanie
-Wiesz Vanesso? Jesteś naprawdę śliczna.
Po tych słowach zarumieniłam się lekko. Miałam dość pospolitą urodę. Rude loki opadające kaskadą na ramiona i duże orzechowe oczy. W zasadzie byłam żeńską kopią mojego starszego brata Henry’ego. Nie jedna osoba brała nas za bliźniaki. W dodatku miałam tylko 14 lat. On był za to oszałamiający. Widać było że jest ode mnie co najmniej 2 lata starszy. Lśniące blond włosy no i te hipnotyzujące zielone oczy. Wręcz czułam jak przewiercają moją duszę na wskroś.
-Tristanie!
-No przepraszam, przepraszam. Coś czuję że chyba będziesz mnie musiała nauczyć co wypada, a czego nie wypada mówić przy damie.- odparł z udawanym westchnieniem
-Ale czekaj. A co z kwiaciarnią? Tam grasuje demon a my idziemy na spacer?
-O nie nie- zaśmiał się- Sytuacja opanowana. Wszystko już w porządku. Odesłałem potworka tam gdzie jego miejsce.- Powiedział i ruszyliśmy przed siebie rozmawiając i śmiejąc się cały czas.
Od tego czasu byliśmy nierozłączni. Wszędzie chodziliśmy razem. Mogłam mu powiedzieć wszystko. Ufałam mu bez granic. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. W końcu po roku naszej znajomości zdecydowaliśmy że chcemy zostać parabatai. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Do dziś wiem że mogę na niego liczyć. Jednakże, powracając do tematu po tej dość długiej i wzruszającej retrospekcji, mój sen, tym razem nie tyle co wystraszył ale mnie zaniepokoił. To to śniło mi się najczęściej kilka lat temu. Umierająca Przyziemna krzycząca moje imię. Wiedziałam że coś się stanie. Coś naprawdę złego. Zdecydowałam więc że rano opowiem o wszystkim Tristanowi i zastanowimy się co to może oznaczać. Ja jednak jestem pewna jednego. To co ma się stać ma związek z moją rodziną. Muszę odnaleźć Henry’ego 

8 sierpnia 2014

Prolog



Wiecie jakie to uczucie, patrzeć na śmierć niewinnego człowieka i nie móc mu w żaden sposób pomóc? Ja wiem. I to aż za dobrze. Nie macie pojęcia, jak to jest gdy widzisz jak ucieka z kogoś życie, gdy widzisz ten strach w gasnących już oczach i nieme błaganie o pomoc. Gdy uświadomisz sobie że ten ktoś nigdy już się nie poruszy, nie uśmiechnie, a ostatnie co w swoim życiu zobaczył to twoja bezradność i macki bezlitosnej ciemności. Gdy na moim ciele pojawiły się pierwsze runy, świadczące o mojej przynależności do rasy Nefililm, moja matka powiedziała mi, że w życiu zobaczę jeszcze dużo śmierci, że to u każdego Nocnego Łowcy normalne i wystarczy się do tego przyzwyczaić. Powtarzała że my zawsze musimy zachować zimną krew. Ale ja nie potrafiłam. Wiele razy, budziłam się w nocy z krzykiem i łzami w oczach dręczona koszmarami, o nieżyjących już Przyziemnych, których imion nawet nie poznałam. Trauma którą przeżywałam każdej nocy w swoim życiu nie dawała mi spokoju. Rodzice mówili że to nic takiego i w końcu przejdzie. Ale ja nadal gdzie nie spojrzałam widziałam zwłoki tych wszystkich niewinnych ludzi.  Jedynym pocieszeniem był dla mnie brat. To on pomagał mi przejść przez to wszystko. Był przy mnie gdy nie mogłam spać i wtedy gdy wyruszaliśmy w kolejne misje. Pomógł mi zapomnieć. Ale nawet on mnie opuścił. Wyjechał do innego miasta i nigdy więcej go nie widziałam. Bez niego nie dawałam sobie rady. Przeszłość uderzała mnie w plecy raz po raz niczym powracający bumerang, nagle i bez ostrzeżenia, rozdrapując stare rany. Pewnego razu, obudziłam się z wyjątkowo upiornego snu, a w głowie jak zła wróżba krążyło mi jedno zdanie: „Martwi, widzialni są tylko przez potworne, pozbawione powiek, oczy pamięci.”
 -----------------------------------------------------------------------------------------------
Dedykuje ten rozdział mojej inspiracji cudownej. Jaśmince <3